POLSKA  STYGMATYCZKA  KATARZYNA  SZYMON

 

                                                                                 flower08.jpg

AKTUALNOŚCI

POBIERZ BEZPŁATNIE FILM

OBEJRZYJ FILM

Powrót do strony głównej   

ARCHIWUM  ZDJĘĆ   

MODLITEWNIK

 Kontakt -  katarzynaszymon@wp.pl 

Orędzia dla całego świata 

STENOGRAM FILMU   

KIM BYŁA KATARZYNA?  

DZIECIŃSTWO 

NIEZWYKŁE SPOTKANIE  

BŁOGOSŁAWIONA ŚMIERĆ 

Listy i podziękowania    

STYGMATY   

DAR OTRZYMYWANIA KOMUNII ŚWIĘTEJ Z NIEBA 

Książka o Katarzynie Szymon   

Wybrane ekstazy 

Świadectwa i diagnozy lekarzy 

Świadectwa innych osób 

Świadectwa lekarskie o cudownym uleczeniu 

Świadectwa kapłanów 

Świadectwa opiekunów 

  Podsumowanie – refleksje końcowe  

LISTY DO REDAKCJI

  *

Szanowni Państwo

 

Będziemy zamieszczać Wasze listy, które przychodzą do Redakcji, ponieważ są pełne dobroci, serca, bezinteresowności oraz dodają nam wiele sił i motywacji do dalszej pracy i modlitwy (także będziemy zamieszczać niektóre nasze odpowiedzi)

Oczywiście będziemy za każdym razem pytać Was o każdy list, czy możemy go umieścić w tym dziale.

  Listy te możemy umieszczać także anonimowo, bez podawania Waszych danych i  adresów.

 

1. Niech Będzie pochwalony Jezus Chrystus..... Bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem Waszą stronę.......    Tak się składa, że widziałem już film o Katarzynce.....   Czyż to nie cudowny przypadek?! ....   odwiedzaliśmy grób Katarzynki ......   Korzystając z okazji chciałbym prosić o........ .     WIĘCEJ 

2.  ...na waszej stronie był bardzo ciekawy artykuł o skromności strojów. .....Dlatego uważam że to co robicie Państwo i pokazujecie jest bardzo ważne w dzisiejszym świecie.  ...objawienia w Quito...   Czy możemy umiescic Pana listy na www .....jesli to otworzy komuś oczy na pewne kwestie będę bardzo szczęśliwy........     Pozdrawiam i życze wielu sił w prowadzeniu tego ciekawego serwisu....   WIĘCEJ 

3. Szczęść Boże!  To wspaniałe, że w dzisiejszym spoganiałym świecie istnieje taka strona o wielkiej polskiej stygmatyczce Katarzynie Szymon... Dobrze, że zamieszczacie artykuły o skromności ubiorów, bo u mnie w parafii prawie wszystkie kobiety chodzą w spodniach...

4. Czytałem książkę Stefana Budzyńskiego "Stygmatyczka" i bardzo mi się spodobała. Jeśli jest możliwość wysłania płyty DVD o życiu Katarzyny Szymon byłbym bardzo wdzięczny.

5. Serdecznie dziękuję za nadesłaną płytę z załączonymi materiałami. Płyty skopiowane wraz z listami o podpisy przekazałam do tych miejsc gdzie Katarzynka jest nieznana. Rozpoczęliśmy 9-ciotygodniową  nowennę o Intronizację Chrystusa Króla w naszej Ojczyżnie. Następna nowenna będzie dotyczyła powrotu tradycji komunijnej w Kościele wg. nauczania Papieża Benedykta XVI a dotycząca postawy klęczącej. Serdecznie pozdrawiam caly skład Zarządu, pamiętając w modlitwie, zarazem prosząc o modlitwę za mnie, abym wiernie wypełniała wolę Bożą.

6. Prosimy Państwa o przesłanie filmu o życiu i śmierci Katarzyny Szymon. Wiele czytałam na jej temat. Wiele też słyszałam od mojej sparaliżowanej mamy, która miała okazję spotkać się z Katarzyną Szymon 4 lata przed jej śmiercią. Serdecznie dziękuję. Szczęść Boże!

7. Bardzo dziękuję za życzenia świąteczne i ten ładny DVD... można go obejrzeć wiele razy, bo podnosi na duchu... dodaje sił i wzmacnia w miłości do wędrowania tu na ziemi...   WIĘCEJ 

8.  Witam Serdecznie!!! Niedawno dopiero odkryłem tę strone z filmem... zaczynam dostrzegać jego "piękno". Muszę przyznać, że film zrobił na mnie duże wrażenie, ale także książka która jest jego uzupełnieniem. Oglądam ten film kilka razy i nie ukrywam łez które pojawiają się u mnie... WIĘCEJ 

9. Ciekawe pytania i odpowiedzi w sprawie pierwszego wydania książki o życiu polskiej stygmatyczki Katarzyny Szymon

Tematyka kolejnych pytań:  WIĘCEJ 

1.           Litania do Boga Wszechmogącego   

2.           Sprawy tekstów przekazów

3.           Przekaz Matki Bożej, aby kobiety nie nosiły spodni

4.           Upomnienia dla kapłanów

5.           Sprawa spowiednika i kierownika duszy

6.           Obecność szatana i jego działania na Katarzynę

7.           Ekstazy różnych Świętych

8.           Posłannictwo i wybraństwo Katarzyny Szymon

9.           Obecność osób niegodnych

10.          Upomnienia dla kapłanów – godne przyjmowanie Komunii Świętej

11. -15        Prośba Maryji, by nie nazywać jej więcej Czarną Madonna                                         

16.          Modernizm w Kościele

17.          Godne przyjmowanie Komunii Świętej

18.          Przyjmujcie raz dziennie Komunię Św. i w 3 godziny po jedzeniu

19.          Korzystanie z telewizji

 

10. 12.10.212r.

Szanowna Redakcjo, 
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus .
 
O tej niesamowitej historii Kasi Szymon dowiedziałem sie z telewizji...
Ja jestem urodzonym Ślązakiem , mieszkałem od dziecka w Katowicach.
Zostałem ochrzczony w moim Kościele Mariackim w Katowicach tam też przyjąłem 
Pierwsza Komunię Świętą. Tam chodziłem na lekcje religii i oczywiście na Msze 
Święte. Uwielbiałem przedświąteczne Roraty , kiedy chodziliśmy z własnymi 
latarniami w mroźne i ciemne poranki do naszego Kościoła. 
Naszą Opiekunką była Ś.p. Siostra Benigna, którą my już stare „dzieci“ wspominamy do 
dziś. Ta Siostra Benigna była dla nas jak matka i taka dobroć i czystość z 
niej emanowała. 

Od dziecka czułem obecność Boga i Jego Miłość....

Próbuję przekonywać ludzi do Boga i wiary w Niego , bo sam tego doświadczyłem i 
wierzę w Boga . Wierzę również w to, że Matka Boska Syna Jezusa ma w opiece 
naszą piękną i wierną Polskę . Dlatego też wierzę, że Bóg za sprawą Kasi Szymon 
dał jej Moc Wiary i nawrócenia ludzi, którzy nie wierzą w Boga , albo tych 
którzy się od Boga odwrócili. Życzę wszystkim łaski i wiary w Boga , bo Bóg 
jest naprawdę i daje nam tego zawsze świadectwo ! 
Zostańmy z Bogiem. .   WIĘCEJ 
 
11.
Przez ostatnie 2.5 roku rozprowadziłem ponad 400 kopi filmu w Ottawie.
Bardzo skuteczna pomoc Kasi Szymon /ja ją tak sam nazywam/ dla osób uzaleznionych nalogiem.
Jej siostra duchowa, gdy razem jeszcze żyły na ziemi, pani Apolonia Bolek przybyła mi osobiście z pomocą w stycz 2010.
Rozmawiała ze mną w Ottawie i dn 10 stycznia wstałem uzdrowiony i z alkoholizmu i z wielu innych chorób i dolegliwości.

STANISŁAW Z OTTAWY

                           LISTY ZNAJOMYCH l PODZIĘKOWANIA                           

 

PODZIĘKOWANIE KSIĘDZA PROBOSZCZA na Cmentarzu w Kostuchnie                                                                                           

Z pewnego cmentarza wyczytałem taki napis „Tu spoczywa ciało człowieka, który miał zamiar spełnić swój obowiązek”. Możemy rów­nież powiedzieć, że tu spoczywa również ciało Katarzyny, która usi­łowała w życiu swoim spełnić swój obowiązek. Dlatego też w imieniu jej chciałem złożyć serdeczne podziękowanie wszystkim, którzy bar­dzo licznie dzisiaj oddali jej hołd poprzez modlitwę, a przedtem przy­jęcie Komunii św. i różne inne wyrazy miłości. Chciałem w szczegól­ny sposób podziękować tym wszystkim, którzy za życia czy też w ob­liczu śmierci ją odwiedzali, za nią się modlili w różnoraki sposób, tu­taj w naszej parafii i poza parafią.

Kieruję gorące słowa podziękowania tej, u której przebywała, więc pani Marcie, która z nią była najbardziej związana, dlatego też, te przeżycia w doli i niedoli, w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu były wspólnym udziałem. Za wszystko to składam szcze­re podziękowanie w imieniu zmarłej. Dziękuję za życzliwość, oraz za przywiązanie do niej, wszystkim kapłanom za odprawienie dzisiejszej Ofiary Najświętszej oraz za modlitwy.

Bóg zapłać siostrom zakonnym, klerykom i sąsiadom. Szczególnie dziękuję tym, którzy troszczyli się o nią, a więc najpierw gospoda­rzom, gdzie mieszkała, mieszkańcom Łazisk, kierowcom i pielęgniar­kom. Bóg zapłać orkiestrze, która nam towarzyszyła w ostatniej dro­dze na tutejsze miejsce oraz wszystkim innym, którzy tutaj są z dale­kich krańców Polski, którzy ponieśli różnoraki trud między innymi nie najlepszymi warunkami atmosferycznymi, jak również przedsta­wicielom z zagranicy.

Wszystkim, którzy oddali jej dzisiaj hołd niech wam to wynagrodzi błogosławieństwem Bóg oraz Najświętsza Maria Panna.Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

 

1. PISAREK URSZULA (w wyjątkach) - Niemcy

Kiedy w roku 1961 po ślubie zamieszkałam w Bielsku-Białej u mo­jego męża i jego cioci, rozpoczęło się dla mnie życie - jak ja to okre­ślam - bez Boga ... O uczestniczeniu w niedzielę na Mszy świętej nie było mowy. Żyliśmy w ciągłym borykaniu się z trudnościami i to z róż­nych przyczyn ... W takim stanie żyłam do 1969 roku. W tym bowiem roku mój mąż wyjechał na stałe zagranicę. Starania moje o wyjazd do męża nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Byłam sama z synem. Ciągłe składanie podań do KW MO i ciągłe odmowy, nocne wystawa­nie pod komendą MO w Katowicach. Z zimna, a czasem z wewnętrz­nej potrzeby szukania pomocy wstąpiłam do kościoła. Będąc przypad­kowo na Mszy świętej, robiło mi się słabo i coś przebijało mi żołądek przy Przeistoczeniu. Znajoma w Katowicach podała mi książeczkę o Ojcu Pio. Schowałam ją do szafy. Któregoś dnia dostałam kolejną od­mowę na wyjazd. Płakałam, otworzyłam machinalnie tę książeczkę i przeczytałam słowa ... „odkupiłem cię za cenę krwi mojej”. Nie dam rady opisać wrażenia, uderzenia i pierwszej myśli mojej - kto odkupu­je kogoś za największą cenę świata, jaką jest krew. Czytałam i czyta­łam. Nagle ręce zwinęłam w pięści i do krzyża wiszącego u nas zawo­łałam ... Boże, zawsze dajesz takich ludzi jak Ojciec Pio do Włoch, do Niemiec, tylko nie tu. A może i mnie mógłby ktoś pomóc ...

Po jakimś czasie znów byłam w kościele Mariackim w Katowicach. Po raz pierwszy od lat prosiłam o spowiedź. Zakonnica wskazała mi Braci Misjonarzy na Koszutce. Rano poszłam. Nie wiem co mówiłam i jak było, pamiętam tylko słowa ... pokuta będzie ciężka - przyjmu­jesz? Przyjmuję za każdą cenę. Było nią  9 pierwszych piątków mie­siąca.

Od cioci dowiedziałam się, że jest w Pszczynie taka niewiasta jak Ojciec Pio. Pojechałyśmy tam. W skromnym pomieszczeniu była nie­wiasta w stroju wieśniaczek śląskich. Przywitała się serdecznie z pa­nią Włoszczyk. Do mnie powiedziała: „siadajcie”. Pani Włoszczyk zapytała mnie, czy widzę rany na rękach. Nic nie widziałam. Pani Kasia powiedziała twardo: „Gdyby Ojciec Pio nie przyszedł i nie powiedział, że mam was przyjąć, to bym was nie przyjęła”. Tak się rozpłakałam, że myślałam - lepiej niech mnie ziemia pochłonie, albo niech mnie ro­zerwie, ale tego stanu już nie mogę znieść. Wtedy za moimi plecami Kasia powiedziała: „nie płaczcie, tu macie medaliki i krzyżyk, a mó­dlcie się". W tym momencie odczułam tak silny zapach, tak wspania­ły i niepodobny do innego które znałam. I widziałam krwawiące zna­ki na rękach. Kiedy mogłam przemówić w płaczu, powiedziałam: „by­łam u spowiedzi i Komunii świętej”. Pani Kasia usiadła, ręce splotła i podniosła oczy do góry. Byłam świadkiem ekstazy - pierwszej, jaką w ogóle widziałam. Głos silny męski wydobywa się z ust pani Kasi:, je­stem Ojciec Pio. Matko, byłaś niewiernym Tomaszem. Dobrze odpra­wiłaś spowiedź świętą. Wykonaj pokutę. Błogosławię was”.

Od tego czasu wiedziałam, że nikt i nic nie zatrzyma mnie i nie odciągnie od mojej Mateńki i Ojca Pio. Dostałam nowych rodzi­ców - rodziców duchowych. Tak, teraz Mateńką będę nazywać panią Katarzynę Szymon. Jak dziecko przychodzi na świat w bólu, tak moje odrodzenie duchowe było w bólu pani Katarzyny Szymon i w modli­twach do Ojca Pio.

Piszę 22 czerwca 1987 roku z Monachium w RFN i czuję słodki in­tensywny zapach kadzideł i fiołków. W tym dniu żegnając się prosi­łam o pozwolenie przyjazdu. W pociągu, w domu długo pozostawał cudowny zapach. Czułam go w ubraniu, w dłoniach i gdy już zasypia­łam. Od tego czasu jeździłam do Pszczyny, ile się tylko dało. Wiele razy byłam świadkiem ekstaz. Przemawiali: Matka Boża, św. Józef, św. Teresa od Krzyża, Teresa Neumann, św. Stanisław Kostka. Byłam świadkiem przyjmowania Komunii świętej przynoszonej przeważnie przez Ojca Pio.

Pani Kasia bardzo cierpiała. Miała też ciężkie upadki, mogła jej po­móc tylko osoba przez nią wymieniona. Jednym razem wypowiedzia­ła Teresa Neumann w języku niemieckim: „Nie wolno ci Kasi podno­sić, bo Matce Bożej zabronione było pomóc Synowi". Innym razem było kilkanaście osób. Kasia leżała w łóżku, gdy nagle z góry powoli szła Hostia. Kasia przyjmowała Komunię z Nieba, bo ksiądz i tym razem nie przyszedł. Upłynęło sporo czasu na rozmowach, gdy na­gle jakby śnieg leciały białe płatki z góry różnej wielkości, spadały na kołdrę Kasi. Było tego dużo, zbierała je językiem i spożywała. Myśmy jej pomagali podnosząc poszwę.

Upłynęły miesiące od tego czasu, a myśl o płatkach nie dawała mi spokoju. Gdy byłam sama u Kasi, jakby czytała moje myśli i powie­działa wtedy: „To była manna, jaką Bóg zesłał Mojżeszowi. Pamiętaj, jeżeli nic nie będziesz miała, Bóg ześle ci taką mannę a ty nie umrzesz z głodu. Jeżeli będziesz całkiem opuszczona i będziesz wątpić i roz­paczać, podnieś mały kamyk z ziemi a widzieć będziesz małe robacz­ki pod nim - Bóg wie o każdym z nich, a o tobie by zapomniał”? Pani Katarzyna Szymon miała dar bilokacji, czyli możliwość przenosze­nia się na odległość. Pewnego razu chciała, abym z nią pojechała do Frydka, gdzie u państwa Wojtalów była figura Matki Bożej Królowej Wszechświata. Dołączyło się parę osób w drodze. Wśród nich był starszy pan nieznany mi. Podszedł do mnie i zapytał: Co to za kobie­ta stojąca z przodu. Pokazał na Kasię. Odpowiedziałam: To Katarzyna Szymon, która ma znaki Pana Jezusa. Nagle w oczach tego pana po­jawiły się łzy. Trząsł się cały, choć było lato. Zaczął mówić powoli i dobitnie: „Wiecie, ja byłem bardzo chory. Leżałem w szpitalu, a kie­dy w nocy się budziłem, to kobieta siedziała obok mnie na łóżku”. To ona - to niemożliwe, a jednak to ona była przez trzy noce. Nie wiem skąd był, jak się tu dostał. Widziałam jak się cieszył. Jak dziękował i jak oni ze sobą rozmawiali.

W tym roku ostatniego maja wyjechałam do Niemiec (Był to rok 1974. Po 10 latach przyjechałam na pogrzeb swojej matki. Odwiedza­łam Katarzynę Szymon i opisuję dalej swoje spotkanie z nią).

Któregoś dnia pozwolono mi zostać na noc w Pszczynie, gdzie mieszkała. Była Dorota Dzierżoń, Wikcia i ja. Po rozmowach i mo­dlitwie przygotowaliśmy się do spania. Było bardzo ciasno. Spałyśmy więc: Kasia z Wikcia na łóżku w pokoju. Ja z Dorką w kuchni. Dorka na polowym, ja na leżaku do opalania. Było późno. O spaniu prawdzi­wym przynajmniej dla mnie nie było mowy. Nagle w ciszy wyrwał się głos Wikci: Dorko, pomóżcie prędko. W obu pomieszczeniach czu­ło się intensywny zapach siarki. W pokoju dławił on przy każdym od­dechu. Słyszałam przerażające wycia, syczenia i piski. Wyraźnie czu­ło się, że stoimy w środku otwartych piekieł. Dorka łokciem odsunęła mnie na bok. Robiła znaki krzyża nad Kasią i kropiła wodą święconą. Do mnie powiedziała: Uważajcie, bo wam oczy wydźgają albo podrapią, dziś są bardzo źli. Trzęsłam się ze strachu. Bałam się, okropnie się bałam. Trwało to dość długo, a powtórne krzyki sprawiały wrażenie zamętu i kotłowania. Zapach spalenizny i siarki długo dawał się od­czuć. Kasia szybko oddychała, miotała się na łóżku, a wszystko jakby niewidzialna ręka to robiła. Kiedy wreszcie ucichło, myślałam sobie... tam było miejsce twoje, dotknęłaś najgłębszego dna - czy na zawsze? Patrz, kto cię odkupuje i za jaką cenę. Czy były to tylko myśli moje?

... Kiedy opuszczałam Polskę w 1974 roku powiedziała mi: „Wy nie będziecie na moim pogrzebie ... wy będziecie za mną bardzo pła­kać”.

Dziś chcę powiedzieć: Szukałam cię i znalazłam - a ty mnie pro­wadź.

Tylko cierpieniem mnie kupiła i tylko bólem, swoim bólem przy­wiązała mnie do siebie ... Doprowadzisz stadko czarnych owiec do Pana. Niech będzie Bóg pochwalony i jego Matka.

                                                                                     Urszula Pisarek RFN                                                            Ps. Pisałam prawdę. Pomyłki mogą być w dacie.

2. LIST KSIĘDZA  z Czechosłowacji - 25 listopada 1987 r.

...U Katarzyny Szymon stwierdziłem właściwe symptomy charyzmatyczne. O wszystkim więc zawiadomiłem czcigodnego kardynała Tomaszka. Zbadałem ją na różne sposoby i w końcu stwierdziłem róż­norodne przeżycia wiary. Szczególnie zainteresowałem się ponadnaturalnym życiem naszej przyjaciółki wkraczającym w wieczność. Wiele rozmów mających miejsce podczas ekstaz nagrałem na magnetofon. W czasie dwóch ostatnich odwiedzin byłem wstrząśnięty - Katarzyna melduje: „Idzie Pan”. Otwiera usta i na języku Hostia Przenajświętsza. Doniosłem o tym natychmiast kardynałowi (Tomaszkowi). On odpowiada: „Niech ksiądz zrobi właściwą dokumentację”. Pojechałem jeszcze raz w następnym tygodniu do Katarzyny (wtedy było to jesz­cze możliwe). Pojechałem z aparatem fotograficznym. Modliłem się z Katarzynką. Ona prosiła Niebo o Komunię świętą mistyczną. Pochyliła się o wpół do dwunastej przed południem ( godz. 11 30 ). I za­wołała: „On przychodzi...”. Najświętsza Hostia pojawiła się na języ­ku ku naszemu zdumieniu. Zrobiłem zdjęcie: z przodu, z lewa i z pra­wa. Te zdjęcia mogę dać do wywołania w każdej chwili.

 

3. BASIA  z  Katowic

... Przychodziliśmy do Katarzyny prawie codziennie przez tydzień. Jej wielka siła miłości nas przyciągała. Podczas naszej obecności od­wiedzali Katarzynkę błogosławieni i święci. My ich nie widzieliśmy, tylko słyszeliśmy, bo przemawiali przez Katarzynkę. Był św. Łukasz, Ojciec Pio, siostra Faustyna, Matka Boża i Pan Jezus.

Bardzo prosiłam Katarzynkę o krzyż (cierpienie) w intencji taty mojego przyjaciela, który nie pojednany z Bogiem umierał w szpitalu na raka. Katarzynką odpowiedziała mi: „nie udźwigniesz tego krzyża”. Było mi smutno, że nie mogę pomóc temu człowiekowi. Katarzynką spojrzała na mnie z wielką miłością, bardzo poważnie ... i zrozumia­łam. Tato kolegi zdążył się nawrócić i przyjął Pana Jezusa do serca swojego w Eucharystii. Wiedziałam, że to wymodliła Katarzynka.

Gdy wychodziłam, wyszła do drzwi mimo złego samopoczucia i chciała mi dać na drogę jedzenie. Była zawsze bardzo gościnna. Nawet gdy nas było wielu, zawsze choć po trochu dla wszystkich star­czyło. Pamiętam, raz kazała dać jeść mojej koleżance Beacie, która nie wiedziała, że Katarzynka dzisiaj nic nie jadła. W domu, w którym przebywała, było zawsze bardzo ciepło i rodzinnie.

Wiosną 1984 roku Katarzynką przyjechała do Kostuchny, więc miałam już blisko. Z całej naszej akademickiej grupy zostałam ja jed­na. Ludzie się wymieniali, przychodzili - odchodzili, a mnie było dane być często i blisko Katarzynki. Zresztą sama mi powiedziała: „ko­cham ciebie bardziej niż twoi przyjaciele" (i tu wymieniła bliskie mi osoby). Zaobserwowałam wiele. Każdej grupie ludzi, co do niej przybywała, towarzyszyła gorąca modlitwa. Tu przy niej ludzie dostawa­li wiele łask duchowych. Zwykle zaczynało się od szczerego żalu za grzechy z przypomnieniem sobie sytuacji nie wyspowiadanych. Z oczu wielu pielgrzymów ciekły łzy, zaś Katarzynka nawoływała do szczerego przeproszenia Pana Jezusa za grzechy i zachęcała do popra­wy. Jeszcze dzisiaj słyszę jej słowa: „nie obrażajcie Jezusa”.

Bardzo kochała Pana Jezusa. On był dla Katarzynki wszystkim. Pewnego razu gdy ktoś podarował jej figurkę Pana Jezusa z koro­ną cierniową, długo z miłością trzymała go w rękach i mówiła „ mój Jezu”. W modlitwach zawsze prosiła o nawrócenie grzeszników. Czasem przychodziły też dusze czyśćcowe i przemawiały przez nią prosząc o modlitwy. Szczególnie je też kochała.

Gościnność pani domu, pani Marty nie miała granic. Ludzie bardzo licznie odwiedzali Katarzynkę, czasem z daleka autobusami, a ona ich wszystkich przyjmowała. Pewnego dnia naderwały się stropy domu ponieważ - jak oświadczyli fachowcy - nie był przygotowany na takie obciążenia. Drzwi dla każdego były otwarte. Często Katarzynka po takich odwiedzinach chorowała, bowiem w pokoju było bardzo dusz­no, a ludzie nie chcieli wychodzić, tak im było z Katarzynką dobrze. Szczególnie długie ekstazy w tych warunkach były dla Katarzynki męczące. Ludzie jednak gorliwie się modlili i Katarzynce żal było tego ludu, i dalej przemawiała.

Na chorych kładła ręce, a ci odzyskiwali zdrowie. W trudnych sytu­acjach była zawsze chętna do pomocy, chyba że wola Boża była inna, wtedy to też oznajmiała.

Żyła prawdą. Całe jej życie było przepełnione wiarą i miłością. Całą swoją osobą świadczyła o prawdzie. Czasami płakała, gdy już nie miała siły walczyć o dobro. Ale te łzy też były modlitwą. Często pod­czas ekstaz przychodziła Matka Boża i prosiła o modlitwę różańcową. Tak mało młodych ludzi modli się na różańcu, wszyscy za czymś go­nią, a szczęście jest tak blisko. Podobało mi się, gdy proboszcz w ho­milii podczas pogrzebu powiedział: „żaden komputer nie zliczy, ile różańców  przemodliła  w swoim życiu Katarzynka”. Matka Boża pod­czas ekstaz mówiła o Katarzynce „Dziewczynka”, mimo że miała prawie 80 lat, to była duchowo bardzo młoda. Promieniała z niej miłość. Ludzie przyjeżdżali i czerpali siły do dalszego życia. Nikt ich nie za­praszał. Przyjeżdżali sami i pukali do drzwi. Gdy Katarzynka była ciężko chora - modlili się na ulicy prosząc, aby z okna wyjrzała i ich pobłogosławiła. Katarzynka wstawała i błogosławiła. Była osobą bar­dzo inteligentną, w kilku prostych słowach umiała sprecyzować sedno sprawy i trafić do ludzi. Przy tym była bardzo delikatna. Kochała dzie­ci, błogosławiła im. Broniła każde poczęte dziecko, wskazywała lu­dziom, że ich postawa ma być postawą dzieci Bożych. Chłopcom co zdawali maturę i zastanawiali się nad wyborem drogi wskazywała na modlitwę do Ducha Świętego. Jednocześnie przestrzegała, jeśli wy­bierzecie drogę kapłańską czy zakonną, to należy wytrwać do końca.

Katarzynka miała dar bilokacji. Czasami „zasypiała” i czuło się, że jest nieobecna. Po przebudzeniu zapytana, gdzie była, odpowiadała - w Ziemi Świętej, w Rzymie - różnie. Prosiłam, aby mnie ze sobą za­brała, ale się nie zgodziła. Jednak w kilku sytuacjach w życiu dała mi odczuć, że jest blisko poprzez cudnie pachnące kwiaty, które unosiły się wokoło. To jej rany tak pachniały.

W piątki bardzo cierpiała, podczas gdy rany były zakrwawione. Jej twarz dalej była łagodna, pełna miłości. Trudno jest w to uwierzyć, ale to jest prawda. W ostatnim tygodniu jej życia bywałam tam co­dziennie. Zdawałam sobie sprawę, że stan jej jest bardzo ciężki, ale nie przypuszczałam, że zakończy się śmiercią. W ostatnią noc byłam przy niej i bardzo chciałam jej pomóc, ale czułam w sobie wielką bez­silność. W pewnej chwili Katarzynka oparła swoją głowę o mnie i po­wiedziała „Módlcie się”. Rano 24 sierpnia gdy spała, pożegnałam się i poszłam do domu. Po południu o 15 30 zasnęła na zawsze. Gdy przy­szłam na następny dzień rano leżała już ubrana do trumny. Była to najsmutniejsza chwila w moim życiu. Wyglądała pięknie jakby spa­ła. Tylko oddechu nie było słychać. W dniu pogrzebu, gdy przyszłam po raz ostatni się pożegnać, było bardzo dużo ludzi i nie mogłam na­wet do ogrodu przejść, ale mocą dobrej siły przeszłam do samej trum­ny. Katarzynka „spała”, w prawym oku miała pożegnalną łzę. Gdy się pochyliłam, aby pocałować po raz ostatni jej ręce, które tyle razy mnie błogosławiły, zauważyłam, że rany duże po stygmatach zeszły i nie było żadnych śladów blizn. Zaś dookoła były żywe kropelki krwi ... To widziałam i zaświadczam jak i inni, którzy stali nad trumną.

Teraz gdy Katarzynki już nie ma pośród nas żyjących, spotykamy się nad jej grobem. Odmawiamy różaniec i wierzymy, że oręduje za nami w Niebie.

                                                                                                                                Basia Kawalec - Katowice-Ligota

4.  ŻMIJEWSKA  ALICJA  - Sosnowiec

    Jakkolwiek byłam osobą wierzącą i praktykującą, to jednak nie tak jak obecnie.

Z chwilą zetknięcia się z Katarzyną Szymon zostałam wewnętrznie duchowo odnowiona i pogłębiłam swoją wiarę. Kontaktu szukałam za pośrednictwem księży, jednak byłam odtrącona. Wreszcie jeden ksiądz bardzo oddany służbie Bożej zabrał mnie do Katarzyny. Było to w lutym 1983 roku. To właśnie u Katarzyny zostałam wzmocniona i za to pragnę gorąco dziękować Panu Bogu, że po dwóch latach szu­kania i modlitwy umiem się modlić. Myślę, że dobrze. A księdzu temu niech Pan Bóg i Matka Boża błogosławi. Bóg zapłać.

                                                                                                                                                                                     Alicja Żmijewska - Sosnowiec, Osiedle Kalety, Okólna 13

5. KACZMARCZYK JÓZEFA - Porąbka

Panią Katarzynę poznałam w okresie, kiedy byłam bardzo chora. Było to w roku 1983. Leczyłam się w Żywcu w szpitalu na żółtaczkę. Kiedy czułam się lepiej, wypisano mnie do domu, ale wkrótce znów znalazłam się w szpitalu, tym razem w Bielsku-Białej na wydziale on­kologicznym. Po operacji i leczeniu szpitalnym skierowano mnie do domu zalecając, abym starała się o przyjęcie na klinikę w Ligocie koło Katowic. Tam zbadano mnie dwukrotnie, ale orzeczono, że z uwagi na brak miejsc nie mogą mnie przyjąć.

W tym okresie poznałam panią Katarzynę za pośrednictwem szwa­gra Władysława Nowaka i za jego pośrednictwem razem z mężem byliśmy u Katarzyny wielokrotnie. Byłam kilka razy świadkiem jak przez Katarzynę przemawiało Niebo. Po kilku takich spotkaniach zawsze wracałam do domu podniesiona na duchu, a najbardziej jak usły­szałam, że przez panią Katarzynę przemawiała w ekstazie błogosła­wiona Aniela Salawa. Ona powiedziała mi, że zostanę uzdrowiona, tylko muszę odmawiać różaniec i to codziennie - nie tylko sama, ale wspólnie w rodzinie. To zostało wypełnione.

W czasie leczenia szpitalnego stan mojego zdrowia nie poprawiał się. Co dzień czułam się coraz gorzej. Opadłam z sił i chudłam w oczach. Z wagi ponad 80 kg spadłam do około 40kg. Ludzie, którzy mnie przedtem znali, teraz mnie już nie poznawali. Po uzdrowieniu szybko wróciłam do zdrowia. Kiedy przyjechałam na okresowe bada­nia lekarskie, sam lekarz z przychodni onkologicznej też mnie nie po­znał, a było to w okresie, kiedy wracałam do zdrowia i do pierwotnej wagi. Widać było jego wyraźne zaskoczenie.

Wiem, że pani Katarzyna też się za mną modliła, wypraszała dla mnie zdrowie. Do końca nie wiedziałam, co mi właściwie było, bo ukrywano to przede mną. Dopiero szwagier, który często ze mną jeź­dził, powiedział mi prawdę: nowotwór trzustki.

Na potwierdzenie przedkładam świadectwo lekarskie i opisy cho­roby ze szpitala.

                                                                                                                            Józefa Kaczmarczyk - Porąbka, woj. bielskie

6. GĘBALA MARIA - Godziszka

Katarzynę Szymon poznałam na czuwaniu modlitewnym we Frydku koło Pszczyny około 1978 roku, tylko nie miałam odwagi bez­pośrednio z nią rozmawiać. Miałam troje dzieci i w 1979 roku ponow­nie zaszłam w ciążę, ale dziecko nie z mojej winy poroniłam. Żal mi go było, ale pogodziłam się z wolą Bożą. W następnym roku o tej sa­mej porze zaszłam ponownie w ciążę. Pół roku czułam się dobrze. W szóstym miesiącu ciąży, podczas wspólnej modlitwy różańcowej sie­działam na wersalce i w pewnym momencie chciałam się podnieść, gdy nagle coś mnie bardzo zabolało w krzyżu. Poczułam, jakby coś mi się urwało (po poprzednim poronieniu lekarz stwierdził, że mam „tyłozgięcie macicy” i że chyba z tego powody poroniłam). Wyszłam do ubikacji, bo miałam uczucie, że chce mi się sikać, ale ze mnie poszła krew. Czułam to zerwanie i dostałam bóle tak jak podczas poro­du. Mąż mnie odwiózł zaraz do szpitala nr l w Bielsku. Po rozpozna­niu skierowali mnie do szpitala nr 2 w Bielsku-Białej. Tam przebywa­łam około miesiąca na podtrzymaniu ciąży i dziecko zostało uratowa­ne a poród nastąpił w czasie i normalnie. Urodziła się dziewczynka bardzo ładna jako czwarte dziecko. Do trzech miesięcy dziecko nor­malnie się chowało, ale wydawało mi się, że ma słabą główkę i bar­dzo często płakało. Do tego doszły silne wymioty. Trwało to około trzech dni. Udaliśmy się do lekarza. Lekarz stwierdził, że to zatrucie z mleka. Dziecko żadnego pokarmu nie przyjmowało, bo wszystko za­raz zwymiotowało. Poszliśmy prywatnie do lekarza. Lekarz podejrze­wał zapalenie opon mózgowych i skierował je do szpitala. W szpitalu stwierdzili „wodogłowie”. Dziecko żyło pięć miesięcy, z tego 2 mie­siące w szpitalu.

Zrobiłam sobie dokładne badania i lekarze stwierdzili, że już nie będę mogła mieć dzieci, a jeżeli bym kiedyś zaszła w ciążę, to mam zaraz się zgłosić do lekarza i ciążę usunąć. Po śmierci tego dziecka po­nownie jestem w ciąży. Porobiłam wszystkie badania. Były one niepo­myślne. Chciałam koniecznie udać się do Katarzyny Szymon, ale jakiś dziwny lęk mnie ogarnął, pomimo, że ją widywałam na czuwaniach we Frydku. Uważałam, że może jestem niegodna tego, aby z nią roz­mawiać. Prosiłam z mężem o pośrednictwo panią Wojtalową z Frydka i pojechaliśmy do Katarzyny Szymon, która w tym czasie mieszkała w Łaziskach Rybnickich u pana Błatonia. Byłam bardzo nieśmiała i nie wiedziałam jak się mam do niej zwracać i jak przemówić.

Przed modlitwą, która miała się rozpocząć wspólnie z pielgrzyma­mi, bardzo źle się czułam. Miałam bóle i musiałam usiąść. Po modli­twie Katarzyna mówi do mnie, że tu przychodzą takie kobiety, które jeszcze nie wiedzą, że są w ciąży a ona wie. Katarzyna odpowiedzia­ła mi na moje pytanie, którego jej nie postawiłam, a o którym tylko pomyślałam - nie miałam odwagi jej tego powiedzieć. W drugim zda­niu powiedziała mi, dużo dzieci urodziłoby się kalekich, gdyby nie jej wstawiennictwo u Pana Boga. Po tych wypowiedziach Katarzyny byłam już spokojna, bo wierzyłam w jej słowa. Od szóstego miesiąca ciąży miałam częste bóle, ale ufałam Katarzynie i jej wstawiennic­twu u Matki Bożej, że do końca dziecko donoszę i szczęśliwie urodzę. Dlatego nigdzie nie chodziłam po lekarzach, jedynie porobiłam sobie wyniki, które są potrzebne do porodu. W ten wieczór, gdy zbliżała się chwila porodu, odmawialiśmy modlitwy różańcowe. Nagle czuję, że muszę jechać do porodu. Mąż mnie zawiózł do szpitala w Bielsku. Po zbadaniu przygotowano mnie do porodu i miałam rodzić. Było oko­ło godziny 23, ale ten poród trwał do godziny 3. Było przy mnie kilka osób, ale im brakowało sił, a ja już się kończyłam. Lekarze i położne dwukrotnie odchodzili ode mnie. Były już tak osłabione, bo razem z dzieckiem wychodziły wnętrzności. Opadłam całkowicie z sił i w tym momencie ktoś mi powiedział, że rodzę i zaraz dziecko samo wyszło bez najmniejszego parcia.

Po trzech miesiącach pojechaliśmy do Katarzynki ku naszemu zdziwieniu i zaskoczeniu Katarzynka opowiada mi, jak przebiegał po­ród i jak się kłóciłam z tymi pielęgniarkami w momencie, gdy chcia­ły ode mnie odejść. Katarzyna cały czas była duchowo przy moim po­rodzie i ona pomogła mi to dziecko urodzić, bo chyba sama bym tego nie przeżyła.

Dziękowaliśmy Katarzynie za pomoc i zdrowe dziecko. Katarzynka mówi:

Coś zapomnieliście o mnie, że tak długo was nie było. Katarzyna prosiła Pana Jezusa i Matkę Bożą, żeby nie zabrali mi tego dziecka. Pytałam ją, skąd wiedziała, że ja już rodzę. A ona mówi mi, że sam Pan Jezus jej powiedział. Nie zaprosiłam Katarzynki na chrzciny, bo­śmy bardzo wcześnie chrzcili, ale na cześć Katarzynki daliśmy imię Kasia naszej córce. Zaprosiliśmy Katarzynkę na roczek. Przyjechała do nas i w czasie tej wizyty rozmawialiśmy na różne tematy. Przed wyjazdem Katarzynki do domu pytamy ją, kiedy się znowu zobaczy­my, a Katarzynka odpowiada, że już niedługo, bo na chrzcinach. Ja nie byłam pewna, czy jestem w ciąży ponownie, a ona już widzia­ła moją ciążę. Wszystko się tak dopełniło. Urodziła się druga dziew­czynka zgodnie z zapowiedzią Katarzynki. Drugiej dziewczynce dali­śmy imię Teresa, bo takie życzenie miała Katarzynka. Była ona obecna

                                                                                                                  125

na chrzcinach wraz z panią Martą. Były dwie ekstazy. Przemówił Pan Jezus i Matka Boża, ale mamy nagrane tylko przemówienie Pana Jezusa. (Patrz ekstazę zanotowaną z dnia l maja 1983 roku).

Obecnie córki chowają się dobrze, są zdrowe i niczego im nie bra­kuje, za co dzięki składam Katarzynie Szymon, za jej wstawiennictwo za mną i moimi dziećmi u Pana Jezusa i matki Bożej. Bóg zapłać.

                                                                                                                                                Maria Gębala - Godziszka k. Bielska-Białej

7. CYBUCH WŁODZIMIERZ - Tychy - Podziękowanie

Pragnę serdecznie podziękować Matce Bożej i Panu Jezusowi za wstawiennictwem Katarzyny Szymon za otrzymaną łaskę wyzwole­nia mnie z nałogu palenia papierosów. W żaden sposób nie mogłem się sam od tego odzwyczaić. Jestem święcie przekonany, że dzięki ła­sce Bożej nie palę.

                                                                                                                                                   Włodzimierz Cybuch - Tychy - Paprocany

8. NOWAK WŁADYSŁAW - Porąbka

Panią Katarzynę Szymon poznałem na wiosnę 1983 roku przez pana Józefa Adamczyka z Leśnej koło Żywca. Katarzyna miesz­kała u pani Marty w Kostuchnej. Od chwili zapoznania się z panią Katarzyną, zmieniłem swoje życie, chociaż zawsze uważałem się za wierzącego katolika. Jednak częste przebywanie u pani Katarzyny, jej żywa wiara i inne zalety, którymi się odznaczała, zmieniły moje życie. Jej ciągłe przestawanie z różańcem, nieustanna modlitwa, codzien­ny Anioł Pański rano, w południe i wieczorem, codzienne Koronki do Miłosierdzia Bożego, dziesiątki ekstaz, których sam byłem świad­kiem, całkiem mnie przemieniły. Gdy doświadczałem jak przemawia­ło Niebo, tj. święci z Nieba z Panem Jezusem i Matką Bożą, to były dla mnie rzeczy niezwykłe. Wielokrotnie byłem świadkiem krwawie­nia ran na rękach, nogach i skroni, i krwawych łez. Kto był świad­kiem tych krwawień, ten nigdy by się nie ośmielił twierdzić, że je so­bie sama Katarzyna zadawała.

Byłem dwukrotnie z panią Katarzyną w Licheniu. Raz w 1983 roku. Raz w towarzystwie pana Płonki drugim samochodem na odpust, drugi raz jednym samochodem w 1984 roku, skąd pojechaliśmy do Brdowa. Kilka razy byłem z panią Katarzyną w Turzy Śląskiej, przeważnie na dzień chorych, 13 dnia miesiąca.

Panią Katarzynę odwiedzałem wielokrotnie z całymi grupa­mi, bo coraz więcej ludzi chciało widzieć te niezwykłe zjawiska ... Pani Katarzynie mam wiele do zawdzięczenia, szczególnie to, że za jej pośrednictwem została cudownie uzdrowiona z nieuleczal­nej choroby siostra mojej żony, Józefa Kaczmarczyk. Uzdrowienie było zapowiedziane w ekstazie, kiedy przemawiała bł. Aniela Salava przez Katarzynę, a było to na urodzinach Katarzyny w 1983 roku. W tym czasie była Katarzyna chwilowo u gospodarza w Łaziskach Rybnickich.

Byłem świadkiem wielu rzeczy, które trudno opisać. Wiele zanoto­wała taśma magnetofonowa. Robiono wiele zdjęć fotograficznych. To może być dowodem niezwykłych zdarzeń. Świadkami są też liczni ka­płani zakonni i diecezjalni, zakonnice i ludzie świeccy. Mogą świad­czyć też lekarze, którzy robili badania. Niebo sprzeciwiało się tym ba­daniom i prosiło Katarzynę, aby nie pozwoliła się badać, ponieważ nie zechcą ogłosić ich wyników.

Sam byłem świadkiem wielu opisanych wydarzeń. Ubolewam nad tym, że wiele oszczerstw rzucane jest na Katarzynę nawet przez tych, którzy nigdy u Katarzyny nie byli. Historia wiele rzeczy jeszcze wy­jaśni.

                                                                                                                                                        Władysław Nowak - Porąbka 614, woj. bielskie

9. CHRZENŚCIEWSKA  ANNA

Mój syn został aresztowany 3 października 1978 roku wraz z 6 ko­legami za rozbój. Przyczynę aresztowania poznałam dopiero po inter­wencji, gdyż z początku, kiedy syna aresztowano oświadczono nam, że jedzie aby uporządkować jakieś sprawy związkowe. Po długich staraniach otrzymaliśmy zgodę na widzenie. Był to dla nas cios, kie­dy dowiedzieliśmy się, że będzie w areszcie do grudnia 1979 roku. Toczyły się rozprawy przez 14 miesięcy. Było ich aż 12. Od mojej sio­stry dowiedziałam się o pani Katarzynie Szymon. Pojechałam do niej. 

Opowiedziałam jej o wszystkim co zaszło. Katarzynka mówiła, że trzeba się dużo modlić i prosić o łaski dla syna. Prosiłam Katarzynkę o wstawiennictwo za synem. Zgodziła się. Po kilku rozprawach poje­chałam do Katarzynki i znowu na bieżąco opowiedziałam jej, co no­wego w tej sprawie.

Innym razem, kiedy Katarzynka przebywała u pani Laury w Katowicach, pomimo choroby przyjęła mnie. Było to dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Zaciekawiła się, co z moim synem. Z bó­lem serca opowiedziałam jej, że mają być już końcowe rozprawy roz­strzygające o winie i karze. Katarzynka powiedziała, że syn za dwa ty­godnie będzie z nami przy stole wigilijnym. Po tych słowach nie wie­działam, jak się to może stać, że syna będziemy mieć przy stole wi­gilijnym. Dziękowałam Katarzynie, a zarazem radością pokrzepiona prosiłam o dalszą pomoc w jego sprawie, gdyż ostatnia rozprawa mia­ła się odbyć 2 dni przed wigilią.

Gdy byłam ostatnio u Katarzynki w Katowicach, było u niej dwóch kapłanów, którzy pobłogosławili opłatek podając go Katarzynie, któ­ra z kolei też go pobłogosławiła i podała mi go mówiąc, abym poła­mała się nim z moim synem i z wszystkimi, co są z nimi zamknięci. Mam to uczynić jak dostanę widzenie z synem. Nie pamiętam, kie­dy to było jak poszłam na widzenie z synem. Gdy podeszłam pod bra­mę, milicjant pyta mnie, dokąd chcę iść. Proszę mnie wpuścić do środ­ka, bo chcę się z synem podzielić opłatkiem. I ku memu zdziwieniu przeszłam kolejne bramy, aż doszłam gdzie był syn i jego koledzy. Wpuścili mnie o nic nie pytając. Podeszłam najpierw do syna dzieląc się z nim i jego kolegami chlebem i innymi rzeczami. Wszyscy sobie podjedli, podziękowali, ja się pożegnałam i wróciłam do domu.

Nadszedł dzień rozprawy. Na korytarzu płacz. Przychodzą adwo­kaci, każdy rozmawia ze swoim. Rozprawa ostatnia była decydują­ca. Sala zapełnia się, siedzą ławnicy, prokurator, sędziowie i 6 oskar­żonych. Pierwszy odczyt mojego syna Jana. Pytają ławnicy o zarzuty, adwokat mówi mowę obronną. Nie ma zarzutów ani od sędziego, ani od prokuratora. Zwolniony z więzienia. I tak następnych 5-ciu. Tylko ten najgłośniejszy oskarżony miał karę 6 lat.

128

    Z mężem nie mogłam słowa przemówić, ze łzami w oczach, ze wzruszeniem w sercu, po prostu nie wiedziałam jak to się stało. Cud, wszyscy na wolności i to od dziś. Wyszliśmy na korytarz chcąc po­dziękować sędziemu za to, co się stało. A on mówi - to nie ja, wskazu­jąc palcem w górę, to Ten co panuje u Góry. Ja sam nie wiem jak się to stało. To cud. Nasz obrońca mając łzy w oczach mówi - to cud, jak się to mogło stać.

Na drugi dzień pojechałam po syna do więzienia i przyjechałam z nim do domu, z wielką radością wstępując z nim po drodze do kościo­ła, aby całym sercem podziękować Panu Bogu i Matce Najświętszej za okazaną pomoc za pośrednictwem Katarzyny Szymon. Jej wsta­wiennictwu, cierpieniom i modlitwom zawdzięczam uwolnienie syna Jana. Jako dowód mam listy od syna z więzienia z dnia 10 grudnia 1979 r.

                                                                                                                                                                                            Anna Chrzenściewska

10. A. JERZY - Strzelce Opolskie

Pewnego dnia żona opowiedziała mi dziwny sen, który nas zanie­pokoił. Otóż we śnie ujrzała grupę modlitewną, a na czele tej grupy człowieka z ogniem wyobrażającym złego ducha. W pewnej chwi­li tenże zły człowiek dziwnie podrygując odbił od grupy modlących się ludzi, a kiedy się odwrócił, z przerażeniem ujrzała tam twarz swo­jego męża (tzn. moją). Dla wyjaśnienia dodam, że przez długi okres przewodniczyłem modlitwie różańcowej towarzysząc i jeżdżąc z figu­rą Matki Bożej Róży Mistycznej.

Dlaczego zaczynam od tego snu? Otóż sen ten był po pewnym wy­darzeniu, jakie miało miejsce u Katarzyny Szymon, stygmatyczki pol­skiej w czasie jej urodzin u gospodarza, u którego mieszkała.

Słuchałem słów św. Katarzyny w czasie ekstazy, gdy mówiła przez stygmatyczkę. Św. Katarzyna oznajmiła zebranym, że wszyscy mają znak zbawionych, muszą tylko wytrwać w dobrym do końca, ale je­den z nas tego znaku nie ma. Byłem pewny, że te słowa były skiero­wane do mnie. Odczułem zawstydzenie, zaniepokojenie, podniecenie, dziwne zdenerwowanie, a chwilami rozpacz. Zapytałem o to wprost Katarzynę i w jednoznaczny sposób zostałem utwierdzony, że się nie mylę. Oczywiście było we mnie wiele zła, pycha i zarozumiałość. Wkrótce miałem doświadczyć prawdziwości słów świętych z Nieba, a w tym wypadku słów św. Katarzyny.

Porzuciłem żonę i czworo dzieci, w tym troje małych. Wkroczyłem na drogę nieuczciwości i rozpusty. Serce moje stało się lodowate, nie­czułe, wyjechałem z domu. Trwało to półtora roku. Kilka razy odzy­wało się sumienie, ale było głuszone. Wreszcie poczułem dziwną tę­sknotę odwiedzenia Katarzyny Szymon. Było to tak silne uczucie, że wewnętrznie zawstydzony wszedłem do domu przy ulicy Stabika w Katowicach, gdzie zamieszkiwała. Przyjęła mnie łagodnie, serdecz­nie, po czym mdlała kilkakrotnie - cierpiała za mnie. Powiedziała do mnie krótko: „Jedź do żony i przyjedź z nią". Żonę ujrzałem bardzo zmienioną i chorą. Nastąpił spadek wagi ponad 20 kg i wciąż ten uby­tek trwał. Żona podejrzewała chorobę raka. Miała dobrą orientację, pracowała w Służbie Zdrowia. To były skutki mojego zła.

Przybyliśmy do Katarzyny Szymon. Chodziło o przebaczenie, o połączenie rozbitego małżeństwa, o powrót do porzuconych dzieci. Chciałem to ukryć, zataić przed całym światem, a co dopiero przed żoną, że żyłem z inną kobietą. Ale Katarzyna była jasnowidzącą i po­wiedziała całą prawdę przy wszystkich tam obecnych. Zrozumiałem, że przebaczenie musi znać całą prawdę. Ale była to zbyt gorzka praw­da dla biednej schorowanej żony. Wyszliśmy od Katarzyny bez po­jednania. Szliśmy do przystanku MPK szosą i nagle coś dziwnego za­częło się dziać z moją żoną. Jakaś słabość, uciski, nie mogła iść da­lej. Była z nami 11-letnia córka. Usiedliśmy na trawie. Córkę wysła­łem do Katarzyny w sprawie, o której zapomniałem. Córka już do nas nie wróciła, gdyż Katarzyna oznajmiła jej, że rodzice zaraz tu wró­cą i pojednają się ze sobą. Tak się też stało. Nastąpiło pojednanie. Przyjęliśmy błogosławieństwo tej, która tak wiele za nas wycierpiała.

Co było później?   Błędem z mojej strony było, że zwlekałem z pojednaniem z Panem Jezusem w Sakramencie Pokuty. Wypiłem większą ilość wódki. Po wypiciu zacząłem wygadywać ordynarnie. Rzuciłem też przekleństwo na Katarzynę. Bluźniłem i przeklinałem, kląłem wszystko i wszystkich, bano się mnie. Nigdy takiego szoku alkoholowego nie miałem. Córka obecna, dziecko pełne wiary, poczęło wzywać Katarzynę, aby coś uczyniła z rozszalałym pijanym ojcem. Wszyscy uciekli bojąc się mnie.

Rano poszedłem do łazienki, aby się umyć do pasa i oto ujrza­łem straszliwy bicz, coś w rodzaju miecza, ciemnobrązowego kolo­ru od obojczyka w dół, a pod sercem uchwyt. Było to przerażające dla mnie; ciało wokół tego znamienia chłodne, natomiast „miecz – bicz” gorący, że niemal parzył ogniem przy dotyku. Przestraszyłem się bar­dzo. Natychmiast udałem się z tym do Katarzyny, gdzie pokazałem to dziwne zjawisko. Katarzyna zdała się wszystko wiedzieć, a nawet to, że ją przekląłem. Przeprosiłem pełen żalu i skruchy. Powiedziała do mnie: „Różaniec was uratował...” Różaniec był prezentem od Katarzyny, mam go zawsze przy sobie. Znak ten miałem na ciele wy­ciśnięty przez trzy miesiące. Potem zniknął. Od tego czasu zmieniłem życie radykalnie i stale pokutuję.

Odnośnie choroby mojej żony: Waga ciała spadała nadal. Niepokój był duży. Małe dzieci do wychowania. Przyjechaliśmy razem do Katarzyny. Żona prosiła ją, aby wyprosiła jej u Pana Jezusa zdrowie, bo dzieci małe - kto je wychowa. Katarzyna zapewniła żonę: „pożyjecie, nie martwcie się, ale żyć macie zgodnie. Pan Jezus sam was roz­łączy (przez śmierć), to jest wielki sakrament”.

Od tego czasu żonie przybywa na wadze i jest zdrową kobietą, żoną i matką wychowującą swoje dzieci. Została uzdrowiona na duszy i ciele dzięki Katarzynie Szymon, która wyznała nam, jak wiele musia­ła cierpieć za nas. Mówiła to często w obecności licznych osób. I tak było naprawdę.

Zawdzięczam to Miłosierdziu Pana Jezusa i ofierze cierpie­nia Katarzyny. Od ponad 2,5 roku nie tknąłem kieliszka wódki. Przyrzekłem to Katarzynie, że do śmierci swojej tego nie uczynię. Pilnuję rodziny i dzieci. Odbywam stałą pokutę za moje liczne grze­chy i wielbię Boga za to, że w Miłosierdziu swoim pozwolił mi po­znać Katarzynę. Żałuję tylko, że wiele straciłem przez swoją lekko­myślność.

                                                                         Jerzy A. - Strzelce Opolskie

           11.  KUSZKA   MARIA  - Katowice

Katarzynę Szymon znałam od swoich dziecięcych lat. Jej ojciec i mój byli braćmi. Dlatego Katarzyna przychodziła do nas bardzo czę­sto.

Katarzyna chodziła prawie codziennie do kościoła ze Studzienic do Pszczyny. Bez względu na pogodę i na porę roku wykonywała ten swój obowiązek wobec Boga. Dobrze pamiętam ją z mojego wie­ku szkolnego (Katarzyna powróciła do Studzienic w czasie okupacji - brak bliższych danych). Mieszkała u swojej ciotki Jadwigi Gacek. Pasłyśmy razem krowy i z tego okresu najlepiej ją zapamiętałam. Zauważyłam, że ma bardzo często napuchnięte ręce i to w tych miej­scach, co ma Pan Jezus rany. Pytałam ją, kiedy jej to pęknie, bo to tak wyglądało jak wrzody, tylko że nie ropiały, ale były bardzo wysadzo­ne i ciemnoczerwone.

Katarzyna nauczyła mnie modlić się. Zawsze pięknie się modli­ła, zwłaszcza na różańcu. Mówiła wciąż, że ta modlitwa różańcowa jest najważniejsza. Pewnego razu zaczęła mi się zwierzać, że niedłu­go nastanie czas, kiedy będą na nią pluć, przezywać, będzie bardzo wzgardzona. Robiło mi się bardzo smutno i ogarnął mnie wielki żal. Pomyślałam, że ona przecież tak ciężko pracuje i tak się modli i dla­czego by ktoś mógł zrobić jej tyle przykrości. Katarzyna widząc, że ja się tym zmartwiłam i zastanawiałam się nad tym, co mi mówiła, dopo­wiedziała jeszcze, że jak będę starsza, to wszystko zrozumiem.

Po pewnym czasie poszła do pracy u państwa Żeleźnik. W tym okresie Katarzyna miała ekstazy. Chodziłam wtedy do drugiej czy trzeciej klasy i jak dzieci, byliśmy ciekawi tego zjawiska. Ze swo­ją koleżanką Żeleźniakówną chodziłam słuchać ekstaz na przerwie lekcyjnej w południe. Kiedy się ekstaza przedłużała, to opuszczały­śmy lekcję. Pomimo otrzymywania „cięgów” nie przyznawałyśmy się, gdzie chodzimy. Pamiętam, że często przemawiała Matka Boża. Nie musieliśmy mieć zegarków, a wiedzieliśmy dokładnie, która go­dzina, bo punktualnie o godzinie 12 rozpoczynała się ekstaza. Wtedy Katarzyna upadała. Takie „upadki” zdarzały się w różnych miejscach, zależnie gdzie była w tej godzinie. W tych ekstazach były już prośby Nieba o różaniec, posty, jałmużny, sprawiedliwość itp. Były też pole­cenia do osób prywatnych.

Kiedy Katarzyna mieszkała u państwa Żelaźników w Studzienicach, to często chodziła na cmentarz wybawiać dusze. W tym czasie mia­ła takie zdarzenie. Kiedy była sama w domu, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła. Do środka wszedł mężczyzna w łachmanach i poprosił o jałmużnę. Katarzyna powiedziała, że jest u tych gospodarzy z łaski i nie ma nic takiego. Może jedynie dać mu śniadanie, którego jeszcze nie zjadła. Wręczając mu kawałek chleba poznała w tym samym mo­mencie Pana Jezusa. Powiedział jej, aby była o 23 ubrana, bo przyj­dzie po nią dusza i Pan Jezus zniknął. Od tego czasu chodziła na cmentarz wybawiać dusze - szczególnie nocami.

Okoliczni ludzie nie znając tej praktyki twierdzili, że Katarzyna ma padaczkę. Inni mówili, że czaruje i tak się to oczernianie zaczęło.

Kilka lat po wojnie (daty nie pamiętam) Katarzyna zamieszkała w Pszczynie. W jednej z ekstaz przemawiał Ojciec Pio i wtedy usłysza­łam, że jedna z moich sióstr umrze. Miałam trzy siostry, w tym bliźniaczki i jedna z nich miała umrzeć. Pomyślałam, że Matylda, bo ona ciągle chorowała na serce i w tym zamyśleniu o tej chorej Ojciec Pio odczytał moje myśli i powiedział po raz drugi do mnie, że nie umrze Matylda a Zosia, która nigdy nie chorowała. Ogarnął mnie wielki wstrząs i żal, bo ona była dla mnie taka dobra i jest zdrowa, to dlacze­go ona musi umierać? Ojciec Pio znowu dodał:

„Uspokój się, taka jest Wola Boża. Ona ma i tak wielkie zasługi, a wy nie płaczcie i nie zazdrośćcie jej tego pięknego Nieba”.

Wiedząc ojej śmierci ciężko mi było z nią się spotkać. Zrobiłam się zamknięta w sobie. Wszyscy w rodzinie pytali, co się ze mną dzieje. Najstarsza siostra zaproponowała, ażebyśmy udali się do Katarzyny. Pojechaliśmy również z Zosią na rowerach w odwiedziny. Gdy były­śmy u Katarzyny, ponownie przemówił Ojciec Pio i mówił, że w krót­kim czasie Zosia będzie ciężko chora i będzie miała bardzo ciężkie operacje a po tym wszystkim dopiero umrze. Ze starszą siostrą bardzo płakałyśmy, a ona patrzyła na nas i nie wiedziała co się stało, gdyż nie słyszała, co było mówione. Wracając do domu Zosia zapytała, dlacze­go płakałyśmy, ale jej nie powiedziałyśmy.

Po pewnym czasie przyszłam do Zosi i ona mi mówi, że ma małe­go guza na piersi i pokazała mi go ... Był wielkości grochu. Po dwóch tygodniach jak go oglądałam, wyglądał jak gęsie jajo. I tak wszyst­ko się dopełniło jak powiedział Ojciec Pio przez Katarzynę. Zaraz po śmierci poszliśmy powiadomić Katarzynę. Gdy tylko mnie zobaczy­ła, powiedziała: „wiem po co żeś przyszła. Zosia już tu u mnie była, już ją widziałam po śmierci”. Katarzynka była na pogrzebie, pomi­mo, że ciężko było jej w tym czasie chodzić. W kondukcie szliśmy ra­zem. Zaczęła mi słabnąć i powoli zostaliśmy w tyle. Spoglądam na jej nogi i widzę jej buty pełne krwi aż w nich chlupało, jakby szła po błocie. Krwawiły stygmaty. Przeraziłam się tym widokiem i chciałam ją zaprowadzić do samochodu. Odrzekła, że nie pójdzie do samocho­du i będzie dalej szła na nogach, bo to jest cierpienie za takie dusze, które są w czyśćcu, a które przyszły mnie poprosić, abym im pomo­gła, więc muszę to wykonać. Po pogrzebie Katarzyna gościła w moim domu i przez nią przemawiali święci. Wieczorem brat mój odwiózł ją do Pszczyny.

W niedługim czasie Katarzyna zmieniła miejsce zamieszkania. O tym nie wiedziałam, a chciałam się z nią widzieć chcąc pochwa­lić się relikwiami, które dostałam od brata na odpuście. W kościele zmówiłam krótką modlitwę. Wychodząc z kościoła spotkałam kobie­tę podobną do Katarzynki. Zapytała mnie, czy chcę iść do Katarzynki. Zastanowiło mnie, skąd ona wie o moim zamiarze. Kobieta kazała mi iść ze sobą, bo ona też idzie w tym kierunku, to mi pokaże, gdzie mieszka Katarzynka. Podchodziłyśmy pod dom i pokazuje mi okna na poddaszu. W tym ostatnim po prawej stronie - mówi - mieszka Katarzyna. Podeszłyśmy do bramki. Trzeba nacisnąć na dzwonek pod nazwiskiem Kulpa - stwierdziła - bo one razem mieszkają. Kiedy się odwróciłam, aby jej podziękować, patrzę a kobiety nigdzie nie ma. Zatrwożyłam się i myślę sobie -jak to komuś opowiem, to mnie wy­śmieje. Bo jakże w biały dzień można mieć takie złudzenia. I posta­nowiłam nikomu tego nie mówić. Nacisnęłam na dzwonek. Wyszła pani Kulpa i mówi, że Katarzynki nie ma. Katarzynka natomiast woła na panią Kulpową, żeby mnie wpuściła, bo to jest moja bardzo bliska osoba, chociaż mnie nie widziała, bo była w domu. W tym samym czasie jak weszłam, zaraz za mną przyszedł ksiądz, który jechał na nocną adorację do Turzy Śląskiej i po drodze odwiedził Katarzynkę. Zaczęłam się zwierzać księdzu z tego co mi się wydarzyło. A tu nagle Katarzynka tak głośno się roześmiała. A ksiądz pyta - Katarzynko, czy wyście to byli? Ona powtórnie się roześmiała i powiedziała do mnie: Wyjmij to, co masz w torbie, bo to jest wielka świętość. Pokazałam jej ten obrazek z tymi relikwiami. Ksiądz stwierdził, że ten obraz pocho­dzi z XI względnie XII wieku.

Przypominam sobie też, jak w gazecie pszczyńskiej „Echo Pszczyńskie" ksiądz proboszcz w artykule pt. „Cuda Kaścine" wy­zywał ją w przeróżny sposób i poniżał jej godność osobistą. Odważył się to samo powtórzyć na kazaniu i od tego czasu Katarzyna nie mo­gła pokazać się na ulicy. Sprawdziło się to wszystko, co mi kiedyś po­wiedziała, że będą na nią pluć i bić ją. Artykuł ten i kazanie stało się tego przyczynkiem. Doszedł do niej jeszcze jeden ból - ból ducho­wy. Było to cierpienie ogromne, bo wymyślone przez takiego, który nie przyszedł i nie sprawdził, a oczernił. Ale i to zniosła i ofiarowała wszystko Panu Jezusowi. Moja znajoma pielęgniarka zapragnęła zo­baczyć Katarzynę, ale nie miała nikogo, kto by jej mógł towarzyszyć. Umówiliśmy się, że ja będę tą przewodniczką. Gdyśmy weszli do mieszkania, Katarzyna mówi do mnie - Maria, pokaż to oblicze Pana Jezusa, bo ono takie piękne. Popatrzyliśmy jedna na drugą, skąd ona wie, żeśmy kupiły to oblicze Pana Jezusa. Długo się jemu przygląda­ła i powiedziała - wiem, że mi go nie dasz, ale mi go zostaw na kilka dni. Po powieszeniu obrazu rozpoczęliśmy modlitwę. Nagle obraz za­czął się kiwać jak wahadło od zegara. I w tym momencie największe wrażenie zrobiło na nas to, jak Hostia z odległości około l ,5 m szła w powietrzu w kierunku Katarzyny i zatrzymała się w jej ustach. Hostia była gruba i duża, taka jak do Mszy świętej. Zbliżała się ona bardzo wolno do ust Katarzyny. Po tym zjawisku i zakończeniu modlitwy py­tam Katarzynę, kto jej przyniósł tę Hostię. Odpowiedziała, że sam Pan Jezus. Katarzyna opisała, jak wyglądał w tym momencie Pan Jezus: był w białej sukni na bosaka i był bardzo cierpiący. Katarzynka powie­działa, że każdy ciężki grzech rani Pana Jezusa.

   W Wielkim Tygodniu wybierałam się do Kalwarii. Katarzynka na­legała, żebym została z nią, to będziemy razem przeżywać drogę krzy­żową. Byłam u niej w Wielki Czwartek i Piątek. Te cierpienia któ­re widziałam nie dadzą się ani opowiedzieć ani opisać. To trzeba wi­dzieć. Nie jestem w stanie swoimi słowami tego wyrazić. W pierwszej kolejności miała upadki. Wyglądało to tak, jak upadki Pana Jezusa. Przy tych upadkach było takie obciążenie, że kilku mężczyzn nie mo­gło jej podnieść. A za moment Katarzyna powiada: „Młoda istoto, podnieś mnie”. Córka moja, która chodziła do szkoły podstawowej lekko ją podniosła.

W Wielki Piątek około godziny 14 30 może 15 °° nastąpiła najwięk­sza męka i konanie. Ciało stygło, oczy się zapadły, nos się wydłużył i widać było wielkie cierpienie. Ciało było posiniaczone i wygląda­ło bardzo tragicznie. Ja uklękłam w nogach, a opiekunka jej trzymała gromnicę i modliliśmy się. Konanie trwało około 20 minut, po czym wszystko powróciło do normalnego stanu. Odzyskała przytomność, wystąpiły rumieńce na twarzy, temperatura ciała wróciła do normy, tylko była bardzo osłabiona i głos miała bardzo przytłumiony. Po tym konaniu przyszedł sam Pan Jezus z Komunią świętą. Widzieliśmy jak Hostia szła do jej ust. Po spożyciu Komunii świętej Katarzyna bardzo prosiła Pana Jezusa, aby nie odchodził od niej. Ona go widziała żywe­go i prosiła, aby pozostał przy niej i mówiła dalej, że ma On bardzo miłosierne oczy. Po tej Eucharystii Katarzynie powróciła taka siła, że mówiła do mnie: „mogę teraz przerzucić tonę węgla”. Tego wszyst­kiego nie umiem dokładnie opisać, jak wspominałam. To trzeba oso­biście przeżyć, żeby dokładnie zrozumieć. Byłam u Katarzyny z pa­nią Pomiotło i wtedy Matka Boża przez Katarzynę mówiła do tej zna­jomej, że jej syn będzie kapłanem (w tym czasie był jeszcze w szkole podstawowej). Jak dorósł, wszystko się spełniło, jak Matka Boża po­wiedziała. Ten to kapłan po święceniach udzielił Katarzynie błogosła­wieństwa prymicyjnego. (Ksiądz Mieczysław Pomiotło opisał w swo­ich wspomnieniach dokładnie swoje przeżycia z Katarzyną).

Byłam też u jednego z kapłanów z Dębu - Katowic, który wątpił w prawdziwość stygmatów Katarzyny, a chciał się przekonać i zobaczyć na własne oczy, by poznać prawdę. Wybrał się więc ze mną do Katarzyny. W drodze powrotnej powiedział mi, że teraz jak ktoś bę­dzie się pytał o to, czy to jest prawdziwe, to będzie wiedział co ma po­wiedzieć i jak przekonać niewierzących, bo wszystko to nagrał na ta­śmę magnetofonową i wie, że to jest wielki dar Boży.

Katarzyna przeprowadziła się do Mysłowic, a następnie do Łazisk Rybnickich i z tego powodu długo u niej nie byłam. Postanowiłam ją odwiedzić, bo dowiedziałam się, że jest bardzo chora i nie może cho­dzić, Wybrałam się z moją siostrą i przyjechaliśmy do niej, a tu wszyst­ko pozamykane. Chodźmy pod okno - mówi siostra - żeby nas zoba­czyła. Ale jak zejdzie, gdy nie może chodzić - odpowiada. Katarzyna wiedziała, że jesteśmy pod domem. Nabrała takich sił, że wstała i ze­szła na dół i otworzyła nam drzwi. Do góry już nie mogła wejść sama. Ledwo z siostrą mogłyśmy jaz powrotem przetransportować na górę. Jak tak szliśmy, mówię do niej: „Ale jesteś ciężka". Katarzyna odpo­wiada mi: „wiedz Mario, jakie są ciężkie grzechy świata i ja to mu­szę nosić”. Kiedy ją powtórnie odwiedziłam, prosiła żebym została na noc. Przed snem długo się modliłyśmy. Usnęłam, ale przez sen sły­szę, że ktoś rozmawia. Nasłuchuję, a ona rozmawia z Panem Jezusem i Matką Bożą. Wstawia się do nich z różnymi prośbami od poszcze­gólnych ludzi, którzy ją prosili o łaski. Prosi za kapłanów i wymienia ich wszystkich nazwiskami. Co Pan Jezus i Matka Boża odpowiedzie­li jej, tego nie wiem, bo tego nie słyszałam. W czasie składania tych próśb bardzo płakała za niektórymi osobami, co jej powierzyli swój los.

Przed śmiercią Katarzyna dała mi obrazek Pana Jezusa w Ogrójcu mówiąc: „pamiętaj Mario, nigdy nikomu za dużo nie opowiadaj i nie zwierzaj się, bo ludzie wysłuchają, a później dodają, przekręcą słowa i drwią sobie z tego. Masz ten obrazek Pana Jezusa, to jemu możesz się ze wszystkiego zwierzyć i zaufać, a On cię wysłucha. Szczególnie wtedy kiedy ci będzie bardzo ciężko, to uklęknij i módl się, a Pan Jezus cię wysłucha”.

Po raz ostatni przed śmiercią Katarzynki pojechałam do niej z dziećmi mojej siostry. W czasie rozmowy Katarzynka mówi mi: „ty wiesz  Mario, że jesteś już ostatni raz”. Pytam się jej: „co już umierasz”? Czy mi bronisz tu przychodzić? Popatrzyła na mnie bardzo smutno. Nie mogłam tego zrozumieć, co by to mogło znaczyć. Byliśmy bar­dziej zasmuceni tym, że nas tak czule przytulała do serca przy po­żegnaniu. Wypytywała jeszcze o całą rodzinę i o każdego z osobna. Powiedziałam jej o bracie, który już umarł. A ona na to, że wie, bo była też na pogrzebie, tylko duchowo. Ona wszystko wiedziała o każ­dym człowieku, tak że okłamać jej nie było można. Ona wiedziała o każdym kłamstwie. Było to naprawdę ostatnie spotkanie w życiu.

Przypomniało mi się jeszcze jedno bardzo ważne wydarzenie. Kilka dni przed zamachem na papieża przyszłam do niej po pracy. Katarzyna w tym czasie mieszkała u pani Laury w Katowicach. W czasie rozmowy naraz Katarzyna ma ekstazę i rany zaczęły bardzo krwawić i Katarzyna bardzo płakała w tej ekstazie. Naraz woła takim urywanym głosem: „Módlcie się za Ojca Świętego ”. Kilkakrotnie to powtarzała. Zaraz ekstaza się zakończyła i mówi, że miała pokazany obraz, jak był zamach na papieża. I za kilka dni nastąpił ten zamach.

                                                                                                                                            Maria Kuszka - ul. Skrzeka Katowice

12. GIBAS IRENA - Gilowice

O Katarzynie Szymon dowiedziałam się od kobiet w pociągu jadąc na nocną adorację do Turzy Śląskiej, gdzie 29 każdego miesiąca od­bywają się pokutne nabożeństwa. Również Katarzyna często jeździła na te adoracje. Miałam pragnienie spotkać się z nią. Doszło do tego w Łaziskach. Miałam szczęście po raz pierwszy w życiu usłyszeć eksta­zę. Było to dla mnie przeżycie przejmujące, a zarazem budujące. Wyobrażałam sobie, że to „wielki" człowiek, który ma godność nosić na sobie Rany Pana Jezusa. Byłam szczęśliwa, że mogę z ta­kim człowiekiem porozmawiać. Najbardziej pociągały mnie ekstazy. Jestem w pełni zobowiązana i wdzięczna zarazem Opatrzności Bożej, że dzięki tym ekstazom wiele wiernych i ja mogliśmy w pełni zro­zumieć sens życia i otrzymać tak wiele łask, jakimi są umocnienie w wierze, nadziei i miłości ku Bogu.

Po kilku takich pielgrzymkach pan Płonka, który woził Katarzynę, przywiózł ją także swoim autem do mojego domu w Gilowicach koło Żywca. Była tu kilka dni na odpoczynku. Nie zapomnę chyba do śmierci jej zachowania się w prostocie i dobroci serca, i tych pociąga­jących rozmów o dobroci Boga.

Podczas jej pobytu w moim domu była ekstaza. Mówiła Matka Boża, aby żyć bez grzechu na co dzień i jak zawsze prosiła o codzien­ne odmawianie różańca, jako ostatnią broń na dzisiejsze czasy, gdyż nim pogromi szatana. Mówiła dalej: „Schodzę, aby lud upominać. Ale komu to dziś mówić, gdy lud o nawróceniu ani modlitwie nie chce słu­chać. Zagonienie za doczesnością wyprzedza wszystko”.

Innym razem „przyszły” w ekstazie dusze czyśćcowe, które mówi­ły, że Pana Jezusa za mało znały w życiu i przyszły prosić o 400 ró­żańców, 300 Mszy świętych, 80 pielgrzymek i 150 Wiecznych odpo­czynków. Mówiły: „Jeśli nam pomożecie, to i my wam pomożemy i będziemy wybawione za 6 lat. Jesteśmy w czyśćcu 600 lat i jest nas tu 3,5 tysiąca".

Wielka szkoda, że w dzisiejszych kościołach tak mało mówi się o piekle, o cierpieniach w czyśćcu. Może by się nawrócił lud Boży.

Przypominam sobie jak w innej ekstazie św. Franciszek zachęcał, aby ludzie dobrej woli wstępowali do Trzeciego Zakonu. Mówił o tym jak bardzo warto służyć Bogu i Matce Bożej w pokorze i ubóstwie.

     Katarzyna wiele wiedziała o stanie duszy niektórych osób, ale mil­czała. Była ona osobą wybraną cierpiącą za nawrócenie dusz. I tak była prześladowana od wielu, nawet kapłanów. „Prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie”

(J 4,44).

                                                                                                                                                    Irena Gibas - Gilowice

13. Sanecznik Aniela - Łaziska Rybnickie

Na dworcu kolejowym w Katowicach zaproponowano mi, aby od­wiedzić Katarzynę Szymon. Pojechaliśmy do miejscowości o nazwie Wesoła. Katarzyna na razie nie chciała nas przyjąć. Po chwili powie­działa, że przyszedł do niej Ojciec Pio i powiedział jej, aby nas przyję­ła. Bardzo przeżyłam to pierwsze spotkanie z Katarzyną widząc stygmatyczne rany, z których wydobywał się wspaniały zapach. Po chwi­li modlitwy nastąpiła ekstaza. Mówiła przez nią Matka Boża, Ojciec Pio, Jan Chrzciciel.  

... Katarzyna zamieszkała jakiś czas u mojego wujka Wilhelma Błatonia w Łaziskach Rybnickich, ale nie chcieli jej tam zameldować, jako w strefie przygranicznej. Katarzyna cierpiała za cały świat (za bi­skupów, kapłanów, za pijaków, za matki niszczące dzieci). Nie potrafi­ła czytać ani pisać. Natomiast w rękach jej znajdował się zawsze róża­niec. Katarzyna czasem odchodziła duchem od swego ciała. Gdy moja mama była w szpitalu, Katarzyna mówiła mi, co mama robi. Kiedy odwiedzałam mamę w szpitalu, przekonałam się, że mama to robiła, co mówiła Katarzyna.

Katarzyna bardzo cierpiała w środy, piątki i soboty. W te dni rany się otwierały i krwawiły.

Pewnego razu byliśmy z mężem u Katarzyny. Wychodziliśmy po północy, a mąż wstawał o 4 30 do pracy. Prosiłam, aby nas obudziła. Katarzynka roześmiała się i powiedziała, że nas obudzi mały ptaszek. I rzeczywiście o 4 30 słyszałam jak ptaszek dziobkiem stuka w okno.

Pewna krewna przyszła odwiedzić Katarzynkę. Gdy Katarzynka odeszła, gawędziłam jeszcze z krewną do późna w noc. Katarzynka przyszła duchowo i zgasiła nam światło. Rano powiedziała do nas: ,jak długo chciałyście jeszcze rozmawiać”?

Katarzynka często budziła mnie w tygodniu na ranną Mszę świętą, otwierały się w sypialni same drzwi do szafy zgrzytając bardzo. Gdy przychodziłam do niej po Mszy świętej, to mówiła mi: „gdyby nie ja, to by ci się dobrze spało”.

                                                                                                                                                Aniela Sanecznik - Łaziska Rybnickie

14. PIENTKA MARIA - Żerdziny koło Raciborza

Byłyśmy u Katarzyny Szymon. Dzieliłam obrazki Marii Goretti, na których był też jej życiorys i modlitwa o beatyfikację jej. Podałem je­den także Katarzynie Szymon mówiąc, że tekst na nim jest po niemiec­ku i z pewnością nie będziecie mogli czytać. Kiedy jednak Katarzyna wzięła obrazek, zaczęła głośno czytać, ale nie w języku niemieckim, tylko w innym. Nic z tego nie rozumieliśmy. Na końcu Katarzyna ser­decznie się roześmiała. Zapytałam dlaczego Katarzynka tak się roze­śmiała. Odpowiedziała: Maria Goretti powiedziała, że mnie weźmie do siebie, do Nieba.

W  Wielki Czwartek bardzo mnie ciągnęło, żeby iść do Katarzynki. Było już popołudnie. Mówię do męża: chcę jechać do niej, ale „wiem, że nie ma tam miejsca na nocleg. Robiłam różne plany z tym nocle­giem, ale jak przyjechałam, to mnie chętnie przyjęli. O godzinie 19 była Msza święta. Po powrocie z kościoła powiedziałam Katarzynce, że chcę dzisiaj z nią czuwać. Pomimo swoich cierpień Katarzynka po­wiedziała, abym usiadła obok niej na wersalce. O nie, odpowiedzia­łam, już i tak cierpisz Katarzynko, a jeszcze ja mam was męczyć? Uklękłam i modliłam się przed jej ołtarzykiem. Długo jednak nie wy­trwałam. Pomyślałam sobie, ile Katarzynka musi mieć łask, gdyż przez cały post nic nie jadła, tylko żyła Komunią świętą, którą Ojciec Pio jej przyniósł, albo też sam Pan Jezus przychodził do niej w postaci Hostii. I tak też było tego wieczoru. Pani domu, opiekunka Katarzynki przygotowała mi posłanie w kuchni. Ledwie żeśmy się położyły, a tu coś nagle w pokoju Katarzynki trzasnęło. Pani domu stanęła na pro­gu z palcem na buzi i kiwnęła na mnie ręką. Patrzę, a tam Katarzynka klęczy obok wersalki w skamieniałej postawie, jak w ekstazie i zo­baczyłam wtedy na jej ustach Hostię. Z przerażeniem uklękłam. Do dziś tego momentu nie zapomniałam. Po przyjęciu Hostii Katarzynka zaśpiewała: „Nie jestem godzien, Panie” i „Jezu, w Tobie ja żyję, w Tobie umieram”. Powiedziałam jej o tym, tylko się uśmiechnęła. - A jakżeś widziała, że Pan Jezus idzie? - No bo taka jasność się zrobiła i wiedziałam, że Pan Jezus idzie do mnie.

Po poście była zawsze wyczerpana. Najgorsze było pierwsze święto, bo kiedy coś jadła po tak długim poście, dostawała boleści. Pomimo tego Katarzynka nigdy się nie skarżyła, że ją bolą rany, któ­re miała. Była zawsze cierpliwa i ofiarowała to za pijaków i nawróce­nie grzeszników.

                                                                                                                                                                    Maria Pientka - Żerdziny 65 k. Raciborza

     15. WOJCIECH K. - Katowice

... W młodości nurtowała mnie nieustannie myśl o celu życia. Był to okres intensywnych poszukiwań duchowych. Choć urodziłem się i wychowałem w rodzinie katolickiej, to jednak miałem świadomość, że wyzwolenie dla prawdy Bożej muszę osiągnąć sam. Czytając Pismo Święte szczególnie zwróciłem uwagę na słowa: „Szukajcie

Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam przydane”. Oraz: „Będę z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata".

Wierzyłem bowiem niezłomnie, że spotkam ludzi, którzy będą dalej w poznawaniu Bożym jak ja i od których wiele będę się mógł nauczyć, aby owocować tak, abym się mógł podobać Ojcu w Niebiosach. I gdy podjąłem moją pierwszą pracę w Katowicach w 1962 roku, dowie­działem się, że mieszka tam polska stygmatyczka Katarzyna Szymon, uczęszcza do kościoła św. Piotra i Pawła. Poszliśmy za nią do kościo­ła i do jej mieszkania z małżeństwem Wandą K. i Józefem K. oraz ich synem 12-letnim Ryszardem. Kiedy byliśmy tam, odczuwaliśmy przemiły zapach, jakby mieszanki przecudnie pachnących kwiatów. Zapach ten miał źródło w ranach na rękach i głowie. Tylko Ryszard nic nie odczuwał, choć miał węch dobry. Było to około 1978 roku.

Odtąd kiedy mi czas pozwolił bywałem wielokrotnie u naszej sio­stry i bywałem świadkiem jej wielu ekstaz. Jedną z nich pamiętam szczególnie ... W tym dniu byłem akurat blisko tapczanu, na którym siedziała stygmatyczka. Było około 30 pielgrzymów. Bliżej była tyl­ko siostra Maria. Zwróciliśmy się wszyscy w kierunku obrazu Jezu, ufam Tobie" i modliliśmy się wspólnie odmawiając różaniec i śpiewa­jąc pieśni. W pewnej chwili czuję, że ktoś z tyłu szarpie mnie silnie za marynarkę. Nie byłem z tego zadowolony, gdyż rozumiałem, że wła­śnie teraz i tu trzeba być bardzo skupionym. Obejrzałem się jednak. Ale jej usta już były przy moim uchu i szeptała: „Katarzyna dostaje Komunię świętą od Pana Jezusa". Spojrzałem na usta stygmatyczki i ujrzałem na języku grubą jak kromka chleba i białą jak śnieg Hostię. I widziałem to tak wyraźnie i zapamiętałem, tak, że to  zostanie w mojej pamięci do końca życia ...

Wiernie opisałem to co moje oczy widziały i moje uszy słyszały. Niech dobry Ojciec w Niebie będzie błogosławiony na wieki i nasza umiłowana Matka Boża. Amen.

                                                                                                                                                Wojciech K.

vcr_up.gif